-Gdzie chcesz ją postawić?
-Ehm.. Między oknem a komodą. Myślę, że to najlepszy
pomysł.
Spojrzałam na miejsce, które wybrałam na postawienie
choinki, i już nie mogłam się doczekać, aż Justin z Dylanem ją przywiozą. Kochałam
jej zapach i naprawdę lubiłam ten czas. Za sześć dni mamy święta i denerwowało
mnie to, że nikt nie pozwalał mi niczego robić. Jeszcze nic nie było gotowe.. a
ja nie potrafiłam bezczynnie siedzieć w miejscu.
-Kiedy przyjeżdżają rodzice?
-Jutro.
Uśmiechnęłam się do Maggy na samą myśl o ich przyjeździe.
Mama dzwoniła wczoraj trzy razy i powtarzała, że ona wszystkim się zajmie, gdy
tylko będzie na miejscu. Traktowali mnie jak dziecko, co było bardzo
denerwujące. Mimo, że porodu bałam się jak diabli, chciałam, żeby mały Charles
był już z nami. Z drugiej strony przerażało mnie to, że zostało nie całe dwa
tygodnie.. Otworzyłam kolejny karton, ostrożnie wypakowując z niego bombki. Nie
wiedziałam, że Justin miał ich aż tyle. Nigdy z nich nie korzystał, a święta
spędzał u siostry i nawet nie wiedział, że je ma. Jego dom wcale nie
przypominał wtedy świąt. Cieszyłam się, że teraz się to zmieni. Poza tym dom
będzie naprawdę pełen ludzi. Zasmucało mnie jedynie to, że nie będzie z nami
Maggy i Dylana. Rozumiałam, mają swoje rodziny, ale Maggy traktowałam jak
siostrę. Zdążyła już obiecać, że przyjadą zaraz w drugi dzień świąt.
-Mówiłaś, że jest jeszcze kilka kartonów.
-Tak. Na strychu. Zaraz jak wejdziesz, po prawej stronie
w rogu.
-Pójdę po nie.
Maggy wstała i rozstałam sama. Naprawdę była tego cała
masa. Odwróciłam się, i wstałam pośpiesznie, gdy zauważyłam przy wejściu karton
z łańcuchami. Z tym brzuchem było mi coraz ciężej się poruszać. Do tego Charles
ćwiczył chyba coś w stylu karate, albo coś jeszcze gorszego. Już teraz wiedziałam,
że będzie z niego sportowiec. Podniosłam pudło i odwróciłam się w stronę drzwi,
gdy usłyszałam, że otwierają się z hukiem.
-Jesteśmy!
Uśmiechnęłam się na widok Justina i Dylana wnoszących
wielką chyba aż do nieba choinkę. Przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułam na
skórze jak bardzo chłodno jest na zewnątrz. Justin spojrzał na mnie i uśmiech
momentalnie zszedł mu z twarzy. Puścił drzewko i podszedł do mnie szybkim
krokiem.
-Chloe, nie wolno ci dźwigać! Ile razy mam Ci to powtarzać?!
Zabrał mi pudełko i spojrzał na mnie uśmiechając się lekko.
Zaczęłam się śmiać widząc jego minę, gdy zdał sobie sprawę, że lżejsze to od
piórka.
-Miło cię widzieć, Skarbie.
Przywitałam się a Justin pocałował mnie w czoło i wyszczerzył
zęby. Wyglądał słodko. Czapka spadała mu na oczy i podnosił głowę, żeby móc
cokolwiek zobaczyć.
-Justin! Kurwa..
Oboje spojrzeliśmy na Dylana, który sam ledwo co utrzymywał
czubek choinki. Zrobił krok do przodu, a ja odruchowo zasłoniłam oczy dłońmi. Nie
chciałam widzieć tego bolesnego upadku. Słyszałam jedynie jak odbił tyłkiem o
podłogę.
-Auć..
Justin powiedział pod nosem, odstawiając karton na szafkę
przy lustrze. Zabrał się na zdejmowanie choinki z Dylana, a ja zabrałam
kolorowe łańcuchy i śmiejąc się, wróciłam do salonu.
-Co tu się dzieje? Dylan?!
Maggy zbiegła ze schodów a ja zastanawiałam się kiedy to
ona wybije sobie zęby biegając z tymi kartonami. W tym całym chaosie zaczął
jeszcze dzwonić telefon. Byłam pewna, że to mama. Pokręciłam głową i wcisnęłam
zieloną słuchawkę.
-Dzień dobry kochanie.
-Cześć, mamo.
***
Otworzyłam oczy, gdy poczułam na policzku oddech Justina.
Przejechał po mojej skórze nosem a ja szeroko się uśmiechnęłam. Pachniał jak
morze w środku lata.
-Dzień dobry, myszko.
Pocałował mnie w skroń, a chwile po tym poczułam jego mokre
usta na brzuchu. Wplątałam palce w jego wilgotne włosy, cały czas uśmiechając
się na jego widok. Musiał dopiero co brać prysznic.
-Dzień dobry maluszku. Długo będziesz tam jeszcze
siedzieć?
Oby dwoje zaśmialiśmy się, gdy w odpowiedzi otrzymałam porządne
kopnięcie. Kolejne. I nieco bardziej bolesne. Skrzywiłam się, ale zaraz
przygryzłam szybko wargę, żeby Justin nie zaczął się denerwować i niepotrzebnie
przejmować.
-Która godzina?
-Ósma. Mellanie właśnie zaczęła odpakowywać prezenty. Nie
mogła się doczekać. Na ciebie też coś czeka, ale musisz wstać.
Uśmiechnął się szeroko podekscytowany. Podniosłam się
podpierając na rękach i złapałam odruchowo za brzuch.
-Czuję, że Ciebie też coś czeka.
Poczułam ból, którego wcześniej nie czułam. I za chwilę
znowu. Mimo tego bólu chciało mi się śmiać z miny Justina.
-Co? Mówisz poważnie?
Zaśmiałam się i wstałam nakładając na siebie szlafrok.
Justin też wstał pośpiesznie z łóżka i okrążył je, szybko do mnie podchodząc. Nadal
miał przestraszoną minę.
-Chloe, to już??
Był naprawdę przerażony, aż zrobiło mi się go szkoda. Pogłaskałam
go po policzku, a on się lekko rozluźnił.
-Po prostu twój syn zaczął uprawiać jakieś sporty. Trudno
to wytrzymać.
Widziałam jak powietrze powoli z niego ulatuje. Chyba je
przez chwilę wstrzymywał. Objął moje policzki i najpierw pocałował w czubek
nosa, w brodę i dopiero w usta. Zaśmiałam się, a Justin splątał nasze palce i
ruszył w stronę drzwi. Już na schodach słyszałam śmiech Mellanie. Gdy tylko
weszliśmy do salonu podbiegła do mnie i zaczęła wymachiwać lalką. Spojrzałam na
Justina, a ten pocałował mnie w skroń.
-Siadaj do śniadania, zrobię herbatę.
Puścił do mnie oko i poszedł do kuchni.
-Zobacz ciociu co dostałam od Mikołaja! Mam dwie takie i
jeszcze trzy nie rozpakowane prezenty!
-Piękna. To leć Skarbie rozpakować resztę.
Pogłaskałam ją po włosach a Mellanie podbiegła do choinki
i usiadła na dywanie. Wzięła do ręki drugą lalkę i spojrzała na mnie.
-Ta ma takie same czarne włosy jak Ty! Będzie moją
ulubioną, wiesz?
Uśmiechnęłam się i
odwróciłam, gdy poczułam w pasie czyjeś dłonie. Mama pocałowała mnie w policzek
i odgarnęła wszystkie moje włosy za plecy.
-Jak się czujesz? Powinnaś
zjeść, Kochanie. Wszyscy powinniśmy zjeść śniadanie, prawda Mell?
Dziewczynka uśmiechnęła się
i pokiwała twierdząco głową. Mimo, że się z tym zgodziła, nie miała zamiaru
przerywać odpakowywania prezentów. Mama chciała mnie puścić i ruszyć do kuchni,
ale odruchowo złapałam ją za dłoń i mocno ścisnęłam. Złapał mnie skurcz i myślałam,
że za chwilę zacznę krzyczeć. Złapałam się za brzuch i ścisnęłam mocno powieki.
-Chloe, co się dzieję?
-To tylko skurcz.
Próbowałam się uśmiechnąć,
ale nie bardzo mi to wychodziło.
-Powinniśmy jechać do
szpitala.
Spojrzałam na mamę i
przeraziłam się trochę. Ból momentalnie ustał, a ja wzięłam kilka głębokich oddechów.
Pomagały. Justin wybiegł z kuchni, a ja otworzyłam jedynie usta, gdy poczułam
coś mokrego, spływającego w dół po wewnętrznej stronie mojej nogi. Zakręciło mi
się w głowie a skurcz się powtórzył. Zacisnęłam powieki.
-Odchodzą jej wody, zaczyna
się!
***
Justin
Cały się trząsłem i nie
mogłem usiedzieć w miejscu. Nikt nie chciał mnie wpuścić do Chloe, a lekarze
wychodzący i za chwilę z powrotem wchodzący do sali, przerażali mnie. Rodzice
Chloe jak i mój tata podchodzili do mnie co chwilę i klepali po ramieniu a mnie
to zaczynało denerwować. Chciałem jedynie wejść do cholery do Chloe.
-Justin?
Odwróciłem się, gdy
usłyszałem głos Maggy. Co ona tutaj robiła?
-Skąd się tutaj wzięłaś?
-Wzięłam taksówkę, pierwszy
raz jechałam tak szybko.
To naprawdę musiało być
szybko, bo minęła zaledwie godzina, odkąd dowiedziała się, że Chloe tutaj jest.
Ale dlaczego brała taksówkę?
-Jesteś sama? Gdzie Dylan?
Spojrzała na mnie poważnie i
przełknęła głośno ślinę. Wyglądała na zmartwioną.
-Ostatnio nie ma go
wieczorami, i nie mogę się do niego dodzwonić.
Pokiwała przecząco głową
jakby sama do siebie i spuściła wzrok. Jeśli myślała o tym samym co ja, to był
to zły znak. Miałem nadzieję, że ten idiota nie wsiadł znowu za kółko. Spojrzałem
na jej dłoń i uśmiechnąłem się sam do siebie. Na palcu miała pierścionek.
Zrobił to. Oświadczył się jej.
-Wczoraj rano.
Podniosłem na nią wzrok. Mówiła
o zaręczynach. Przytuliłem ja do siebie i pocieszająco pocierałem po plecach. Jeśli
ten idiota znów się ściga, powyrywam mu z dupy nogi.
-A co z Chloe?
Puściłem ją, przecierając twarz
rękoma. Też chciałbym to wiedzieć. Gdy pielęgniarka wyszła z sali, szybkim
krokiem do niej podszedłem. Musiał mi ktoś w końcu coś powiedzieć.
-Co z Chloe?
-Pańska żona zaczęła właśnie
rodzić.
Moje serce zaczęło bić
milion razy szybciej niż kiedykolwiek. Poczułem suchość w ustach.
-Mogę tam w końcu wejść?
-Tylko jeśli małżonka tego
chce.
-Co za głupie pytanie? Jasne,
że chce.. Jestem do cholery ojcem!
Wyminąłem ją i pośpiesznie
wszedłem do sali. Usłyszałem krzyk Chloe i podbiegłem do niej, chwytając ją za
dłoń. Nie spojrzała na mnie, ale nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo jest
silna, dopóki nie ścisnęła mojej dłoni. Zaciskała powieki, a małe kropelki potu
spływały po jej skroni.
-Doskonale. Jeszcze raz.
Pocałowałem ją w dłoń, a
Chloe znów zaczęła krzyczeć. Nie mogłem wyobrazić sobie co czuje, ale dałbym
wszystko, żeby wziąć jej ból na siebie. Nie docierało do mnie jak bardzo tak
naprawdę ją kocham. Nie było takiej miary. Była kobietą mojego życia i co
więcej matką mojego dziecka.
-Justin!
Pogłaskałem ją po głowie,
całując w dłoń. Jej zachrypnięty głos wywoływał ciarki na całym ciele. Chciałem,
żeby to się już skończyło.
-Jestem, Kochanie. Jestem
cały czas.
Z całych sił ścisnąłem zęby,
gdy zobaczyłem, jak po policzkach spływają jej łzy. Wbiła paznokcie w moją
skórę, a moje serce zatrzymało się na kilka sekund, gdy usłyszałem płacz
dziecka.
-Przyj, mocno. Jeszcze tylko
chwilę!
Chloe opadła na łóżko,
głęboko oddychając. Po chwili w ogóle nie ściskała już mojej dłoni, a ja poczułem
strach.
-Straciła za dużo krwi.
-Z dzieckiem wszystko w
porządku, ale musi pan teraz wyjść z sali.
___________________________________
UWAGA:
TO NIE JEST KONIEC DRUGIEJ CZĘŚCI OPOWIADANIA! CZĘŚĆ DRUGA ROZDZIAŁU POJAWI SIĘ JESZCZE DZISIAJ !
O matko i się urodził. Mam nadzieję że Chloe nic nie jest
OdpowiedzUsuńKurwa
OdpowiedzUsuńO ja, ale.... Normalnie Rozdział GENIALNY, łał serio... Boże czytam następny! 😍😍😍😍
OdpowiedzUsuń