25 sty 2017

Rozdzial 40 cz. I

-Gdzie chcesz ją postawić?
-Ehm.. Między oknem a komodą. Myślę, że to najlepszy pomysł.
Spojrzałam na miejsce, które wybrałam na postawienie choinki, i już nie mogłam się doczekać, aż Justin z Dylanem ją przywiozą. Kochałam jej zapach i naprawdę lubiłam ten czas. Za sześć dni mamy święta i denerwowało mnie to, że nikt nie pozwalał mi niczego robić. Jeszcze nic nie było gotowe.. a ja nie potrafiłam bezczynnie siedzieć w miejscu.
-Kiedy przyjeżdżają rodzice?
-Jutro.
Uśmiechnęłam się do Maggy na samą myśl o ich przyjeździe. Mama dzwoniła wczoraj trzy razy i powtarzała, że ona wszystkim się zajmie, gdy tylko będzie na miejscu. Traktowali mnie jak dziecko, co było bardzo denerwujące. Mimo, że porodu bałam się jak diabli, chciałam, żeby mały Charles był już z nami. Z drugiej strony przerażało mnie to, że zostało nie całe dwa tygodnie.. Otworzyłam kolejny karton, ostrożnie wypakowując z niego bombki. Nie wiedziałam, że Justin miał ich aż tyle. Nigdy z nich nie korzystał, a święta spędzał u siostry i nawet nie wiedział, że je ma. Jego dom wcale nie przypominał wtedy świąt. Cieszyłam się, że teraz się to zmieni. Poza tym dom będzie naprawdę pełen ludzi. Zasmucało mnie jedynie to, że nie będzie z nami Maggy i Dylana. Rozumiałam, mają swoje rodziny, ale Maggy traktowałam jak siostrę. Zdążyła już obiecać, że przyjadą zaraz w drugi dzień świąt.
-Mówiłaś, że jest jeszcze kilka kartonów.
-Tak. Na strychu. Zaraz jak wejdziesz, po prawej stronie w rogu.
-Pójdę po nie.
Maggy wstała i rozstałam sama. Naprawdę była tego cała masa. Odwróciłam się, i wstałam pośpiesznie, gdy zauważyłam przy wejściu karton z łańcuchami. Z tym brzuchem było mi coraz ciężej się poruszać. Do tego Charles ćwiczył chyba coś w stylu karate, albo coś jeszcze gorszego. Już teraz wiedziałam, że będzie z niego sportowiec. Podniosłam pudło i odwróciłam się w stronę drzwi, gdy usłyszałam, że otwierają się z hukiem.
-Jesteśmy!
Uśmiechnęłam się na widok Justina i Dylana wnoszących wielką chyba aż do nieba choinkę. Przeszedł mnie dreszcz, gdy poczułam na skórze jak bardzo chłodno jest na zewnątrz. Justin spojrzał na mnie i uśmiech momentalnie zszedł mu z twarzy. Puścił drzewko i podszedł do mnie szybkim krokiem.
-Chloe, nie wolno ci dźwigać! Ile razy mam Ci to powtarzać?!
Zabrał mi pudełko i spojrzał na mnie uśmiechając się lekko. Zaczęłam się śmiać widząc jego minę, gdy zdał sobie sprawę, że lżejsze to od piórka.
-Miło cię widzieć, Skarbie.
Przywitałam się a Justin pocałował mnie w czoło i wyszczerzył zęby. Wyglądał słodko. Czapka spadała mu na oczy i podnosił głowę, żeby móc cokolwiek zobaczyć.
-Justin! Kurwa..
Oboje spojrzeliśmy na Dylana, który sam ledwo co utrzymywał czubek choinki. Zrobił krok do przodu, a ja odruchowo zasłoniłam oczy dłońmi. Nie chciałam widzieć tego bolesnego upadku. Słyszałam jedynie jak odbił tyłkiem o podłogę.
-Auć..
Justin powiedział pod nosem, odstawiając karton na szafkę przy lustrze. Zabrał się na zdejmowanie choinki z Dylana, a ja zabrałam kolorowe łańcuchy i śmiejąc się, wróciłam do salonu.
-Co tu się dzieje? Dylan?!
Maggy zbiegła ze schodów a ja zastanawiałam się kiedy to ona wybije sobie zęby biegając z tymi kartonami. W tym całym chaosie zaczął jeszcze dzwonić telefon. Byłam pewna, że to mama. Pokręciłam głową i wcisnęłam zieloną słuchawkę.
-Dzień dobry kochanie.
-Cześć, mamo.

***

Otworzyłam oczy, gdy poczułam na policzku oddech Justina. Przejechał po mojej skórze nosem a ja szeroko się uśmiechnęłam. Pachniał jak morze w środku lata.
-Dzień dobry, myszko.
Pocałował mnie w skroń, a chwile po tym poczułam jego mokre usta na brzuchu. Wplątałam palce w jego wilgotne włosy, cały czas uśmiechając się na jego widok. Musiał dopiero co brać prysznic.
-Dzień dobry maluszku. Długo będziesz tam jeszcze siedzieć?
Oby dwoje zaśmialiśmy się, gdy w odpowiedzi otrzymałam porządne kopnięcie. Kolejne. I nieco bardziej bolesne. Skrzywiłam się, ale zaraz przygryzłam szybko wargę, żeby Justin nie zaczął się denerwować i niepotrzebnie przejmować.
-Która godzina?
-Ósma. Mellanie właśnie zaczęła odpakowywać prezenty. Nie mogła się doczekać. Na ciebie też coś czeka, ale musisz wstać.
Uśmiechnął się szeroko podekscytowany. Podniosłam się podpierając na rękach i złapałam odruchowo za brzuch.
-Czuję, że Ciebie też coś czeka.
Poczułam ból, którego wcześniej nie czułam. I za chwilę znowu. Mimo tego bólu chciało mi się śmiać z miny Justina.
-Co? Mówisz poważnie?
Zaśmiałam się i wstałam nakładając na siebie szlafrok. Justin też wstał pośpiesznie z łóżka i okrążył je, szybko do mnie podchodząc. Nadal miał przestraszoną minę.
-Chloe, to już??
Był naprawdę przerażony, aż zrobiło mi się go szkoda. Pogłaskałam go po policzku, a on się lekko rozluźnił.
-Po prostu twój syn zaczął uprawiać jakieś sporty. Trudno to wytrzymać.
Widziałam jak powietrze powoli z niego ulatuje. Chyba je przez chwilę wstrzymywał. Objął moje policzki i najpierw pocałował w czubek nosa, w brodę i dopiero w usta. Zaśmiałam się, a Justin splątał nasze palce i ruszył w stronę drzwi. Już na schodach słyszałam śmiech Mellanie. Gdy tylko weszliśmy do salonu podbiegła do mnie i zaczęła wymachiwać lalką. Spojrzałam na Justina, a ten pocałował mnie w skroń.
-Siadaj do śniadania, zrobię herbatę.
Puścił do mnie oko i poszedł do kuchni.
-Zobacz ciociu co dostałam od Mikołaja! Mam dwie takie i jeszcze trzy nie rozpakowane prezenty!
-Piękna. To leć Skarbie rozpakować resztę.
Pogłaskałam ją po włosach a Mellanie podbiegła do choinki i usiadła na dywanie. Wzięła do ręki drugą lalkę i spojrzała na mnie.
-Ta ma takie same czarne włosy jak Ty! Będzie moją ulubioną, wiesz?
Uśmiechnęłam się i odwróciłam, gdy poczułam w pasie czyjeś dłonie. Mama pocałowała mnie w policzek i odgarnęła wszystkie moje włosy za plecy.
-Jak się czujesz? Powinnaś zjeść, Kochanie. Wszyscy powinniśmy zjeść śniadanie, prawda Mell?
Dziewczynka uśmiechnęła się i pokiwała twierdząco głową. Mimo, że się z tym zgodziła, nie miała zamiaru przerywać odpakowywania prezentów. Mama chciała mnie puścić i ruszyć do kuchni, ale odruchowo złapałam ją za dłoń i mocno ścisnęłam. Złapał mnie skurcz i myślałam, że za chwilę zacznę krzyczeć. Złapałam się za brzuch i ścisnęłam mocno powieki.
-Chloe, co się dzieję?
-To tylko skurcz.
Próbowałam się uśmiechnąć, ale nie bardzo mi to wychodziło.
-Powinniśmy jechać do szpitala.
Spojrzałam na mamę i przeraziłam się trochę. Ból momentalnie ustał, a ja wzięłam kilka głębokich oddechów. Pomagały. Justin wybiegł z kuchni, a ja otworzyłam jedynie usta, gdy poczułam coś mokrego, spływającego w dół po wewnętrznej stronie mojej nogi. Zakręciło mi się w głowie a skurcz się powtórzył. Zacisnęłam powieki.
-Odchodzą jej wody, zaczyna się!

***

Justin
Cały się trząsłem i nie mogłem usiedzieć w miejscu. Nikt nie chciał mnie wpuścić do Chloe, a lekarze wychodzący i za chwilę z powrotem wchodzący do sali, przerażali mnie. Rodzice Chloe jak i mój tata podchodzili do mnie co chwilę i klepali po ramieniu a mnie to zaczynało denerwować. Chciałem jedynie wejść do cholery do Chloe.
-Justin?
Odwróciłem się, gdy usłyszałem głos Maggy. Co ona tutaj robiła?
-Skąd się tutaj wzięłaś?
-Wzięłam taksówkę, pierwszy raz jechałam tak szybko.
To naprawdę musiało być szybko, bo minęła zaledwie godzina, odkąd dowiedziała się, że Chloe tutaj jest. Ale dlaczego brała taksówkę?
-Jesteś sama? Gdzie Dylan?
Spojrzała na mnie poważnie i przełknęła głośno ślinę. Wyglądała na zmartwioną.
-Ostatnio nie ma go wieczorami, i nie mogę się do niego dodzwonić.
Pokiwała przecząco głową jakby sama do siebie i spuściła wzrok. Jeśli myślała o tym samym co ja, to był to zły znak. Miałem nadzieję, że ten idiota nie wsiadł znowu za kółko. Spojrzałem na jej dłoń i uśmiechnąłem się sam do siebie. Na palcu miała pierścionek. Zrobił to. Oświadczył się jej.
-Wczoraj rano.
Podniosłem na nią wzrok. Mówiła o zaręczynach. Przytuliłem ja do siebie i pocieszająco pocierałem po plecach. Jeśli ten idiota znów się ściga, powyrywam mu z dupy nogi.
-A co z Chloe?
Puściłem ją, przecierając twarz rękoma. Też chciałbym to wiedzieć. Gdy pielęgniarka wyszła z sali, szybkim krokiem do niej podszedłem. Musiał mi ktoś w końcu coś powiedzieć.
-Co z Chloe?
-Pańska żona zaczęła właśnie rodzić.
Moje serce zaczęło bić milion razy szybciej niż kiedykolwiek. Poczułem suchość w ustach.
-Mogę tam w końcu wejść?
-Tylko jeśli małżonka tego chce.
-Co za głupie pytanie? Jasne, że chce.. Jestem do cholery ojcem!
Wyminąłem ją i pośpiesznie wszedłem do sali. Usłyszałem krzyk Chloe i podbiegłem do niej, chwytając ją za dłoń. Nie spojrzała na mnie, ale nie zdawałem sobie sprawy jak bardzo jest silna, dopóki nie ścisnęła mojej dłoni. Zaciskała powieki, a małe kropelki potu spływały po jej skroni.
-Doskonale. Jeszcze raz.
Pocałowałem ją w dłoń, a Chloe znów zaczęła krzyczeć. Nie mogłem wyobrazić sobie co czuje, ale dałbym wszystko, żeby wziąć jej ból na siebie. Nie docierało do mnie jak bardzo tak naprawdę ją kocham. Nie było takiej miary. Była kobietą mojego życia i co więcej matką mojego dziecka.
-Justin!
Pogłaskałem ją po głowie, całując w dłoń. Jej zachrypnięty głos wywoływał ciarki na całym ciele. Chciałem, żeby to się już skończyło.
-Jestem, Kochanie. Jestem cały czas.
Z całych sił ścisnąłem zęby, gdy zobaczyłem, jak po policzkach spływają jej łzy. Wbiła paznokcie w moją skórę, a moje serce zatrzymało się na kilka sekund, gdy usłyszałem płacz dziecka.
-Przyj, mocno. Jeszcze tylko chwilę!
Chloe opadła na łóżko, głęboko oddychając. Po chwili w ogóle nie ściskała już mojej dłoni, a ja poczułem strach.
-Straciła za dużo krwi.
-Z dzieckiem wszystko w porządku, ale musi pan teraz wyjść z sali.

___________________________________

UWAGA: 
TO NIE JEST KONIEC DRUGIEJ CZĘŚCI OPOWIADANIA! CZĘŚĆ DRUGA ROZDZIAŁU POJAWI SIĘ JESZCZE DZISIAJ !




3 komentarze:

  1. O matko i się urodził. Mam nadzieję że Chloe nic nie jest

    OdpowiedzUsuń
  2. O ja, ale.... Normalnie Rozdział GENIALNY, łał serio... Boże czytam następny! 😍😍😍😍

    OdpowiedzUsuń